RÓŻOWY ŚLEDŹ | Po raku | kontakt@rozowysledz.pl

Wracasz do pracy? – takich pytań usłyszałam dziesiątki. W czasie rekonwalescencji odpowiadałam sobie i innym adekwatnie do mojego samopoczucia. Chyba każdy, kto stanął oko w oko z nowotworem, inaczej reaguje na myśl o powrocie do pracy. Gdy wszystko się uspokoiło, gdy moja doktor onkolog Zosia powiedziała z uśmiechem jest dobrze, gdy blizna po drugiej operacji stała się jaśniejsza i gdy w końcu zamiast na chemioterapię, mogłam pojechać na wycieczkę – nie chciało mi się wracać do pracy. Gdy masz szczęście i rak nie zabiera cię od razu z tego świata, twoje życie zamienia się w powolne i uważne nic nie muszę. Żyję. 

Nie chciałam wracać do pracy. Było mi dobrze w domu, nareszcie mogłam zająć się życiem. 

Nie nudzisz się w domu? Chce ci się do ludzi? – to kolejne założenie większości moich znajomych. Założenie błędne w moim przypadku. 

Znam kilka koleżanek „po raku”, które nie wróciły do pracy. Ich miejsce pracy budziło do tej pory w nich lęk i stres. Bardzo możliwe, że stało się zapalnikiem dla pojawienia się nowotworu. Pamiętacie wyniki badań z kliniki Simontona? Większość ich pacjentów przyznało się, że dwanaście – szesnaście miesięcy przed diagnozą przeżywali permanentny stres, czuli się zmęczeni, bezsilni w sytuacji, w której utkwili. 

Nie chciałam wracać do pracy. Z drugiej strony, nie chciałam też żyć z zasiłków. Mój tata dał mi najcenniejszy prezent w życiu. Było nim zdanie: Ja was wychowałem. Musicie sobie sami poradzić. Korzystałam z pomocy innych ludzi w czasie choroby, ale Pan Bóg dał mi okazję na coś nowego. 

Zanim podjęłam jakieś kroki, zapytałam Szymona, czy mi pomoże w prowadzeniu bloga. Zgodził się i to był pierwszy krok do powrotu do społeczeństwa. Dzięki temu wróciłam do tego, co kocham: do czytania i pisania. 

Nie chciałam wracać do pracy, ale czas na podjęcie decyzji zbliżał się wielkimi krokami. Byłam rozdrażniona i niespokojna. Dwa lata nieobecności i niechęć. Czy to wystarczające składowe, żeby tego nie robić? Nie chciałam wracać do pracy, bo firma i ja byłyśmy już na innym etapie. To była już inna rzeka, chociaż to samo koryto. We mnie kiełkowała chęć robienia czegoś nowego. Spróbowania się w nowych okolicznościach. 

Wróciłam z nastawieniem, które lubię: spróbować, a jeśli się nie uda, to następnego dnia znajdę inne wyjście. 

Po kilku dniach rozpoznałam, że chcę na pewno robić coś nowego, bo buty sprzed dwóch lat mi nie leżą. Znajdowanie nowego miejsca oznaczało, że będę znów pracować więcej i dłużej, żeby się nauczyć i pokonać lęki. 

Podjęłam kolejną próbę. Zapytałam Zarząd, czy mogę robić coś innego, do czego może przydać się moje doświadczenie. Dostałam propozycję pracy jako trenera wewnętrznego. Opracowałam nieidealny plan, który stale aktualizuję, pokonałam kolejne strachy i ruszyłam do ludzi na indywidualne spotkania. Takie lubię najbardziej. Mogę skupić się na konkretnym człowieku i tym, jakie dana osoba ma zadania. Mam swoją natychmiastową nagrodę, gdy widzę, jak mój kolega lub koleżanka rośnie w satysfakcji, że umie coś nowego zrobić samodzielnie. Największą moją radością jest, gdy ktoś zapisuje się na szkolenie ponownie, bo ma potrzebę rozwoju. A ja czuję się potrzebna. 

Nie chciałam wracać do pracy. Moja droga powrotu była jak zygzak we wszystkie strony. Jak zabazgrolona kartka we wszystkich kolorach. Finanse, ambicje, myśli, czy jeśli wrócę to znów stracę moją kreatywność, czy się zatracę w korpomowie? Czy dam radę? 

Idziemy do pracy, bo jesteśmy dorośli, zdrowi i mamy wybór. Nie idziemy i korzystamy z zasiłków, urlopów, robimy coś innego – bo taki jest nasz wybór. 

Skąd wzięła się epidemia narzekania, że ktoś wybiera za nas? 

Próbuję zrozumieć mechanizmy w świecie korzystając z makroskali. W działaniu chyba zawsze posługujemy się mikrowyborami. Moje motto to „tak chciałam.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *