Jestem szczęściarą. Nawet, gdy łażę po kolczastych krzakach dylematów albo spadam z drzew porażki, to i tak w końcu ląduję na szerokim pasie, gdzie witają mnie przyjaciele i ludzie, dla których jestem ważna.
Jestem szczęściarą, bo rak, który zablokował mi przewody żółciowe, był środkiem czyszczącym moje poplątane ścieżki, nawyki i zmusił do uczenia się nowego stylu życia.
Jestem szczęściarą, bo żyję bez trzustki i kilku innych narządów. Nie jestem jedyną szczęściarą na świecie. Jest nas sporo. Spotykam coraz więcej osób, które poddały się leczeniu, uwierzyły, że każda kropla leku, które przepisał im lekarz onkolog, daje im życie. Taka wiara jest trudna, szczególnie gdy w lustrze widzisz szarość i trupie oczy swojej duszy.
Piszę ten tekst z szacunkiem dla tych, których rak zabiera. Których ciało jest zmęczone, którzy odchodzą lub przed chwilą odeszli. Mam nadzieję, że udało się im zrealizować marzenia, czuć się kochanymi i zachwycać się pięknym światem.
Jako nastolatka namiętnie oglądałam film „Stowarzyszenie wędrujących dżinsów”. Jest tam scena, gdy Bailey, dziewczynka chora na raka rozmawia ze swoją przyjaciółką Tibby, zbuntowaną nastolatką. Dziewczyny leżą na trawie i patrzą w gwiazdy.
– Boisz się? – pyta nastolatka
– Nie umierania. – odpowiada jej młodsza przyjaciółka. – Bardziej boję się czasu. Tego, że nie mam go wystarczająco dużo. Czasu, żeby zrozumieć, kim powinnam być, żeby znaleźć swoje miejsce zanim stąd odejdę. Boję się tego, co tracę.

I po jakimś czasie jest druga scena. Tibby wie, że Bailey trafiła do szpitala. Boi się spotkania z umierającą koleżanką, więc ociąga się z odwiedzinami. Na szczęście od innej przyjaciółki dostaje wędrujące dżinsy, więc postanawia je pożyczyć Bailey. Bo może dżinsy spowodują cud.
I znowu dziewczyny leżą obok siebie, tym razem na szpitalnym łóżku. I znów patrzą w gwiazdy. – Chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła – zaczyna chora dziewczynka.
– Co?
– Dokończ swój film.
– Dlaczego?
– Bo możesz.
Mogę siedzieć w ogrodzie pełnym róż i patrzeć, jak ludzie mają swoje okresy życia. Mogę decydować, czy pójdę na badania kontrolne. Mogę sama decydować, czy pójdę na badania profilaktyczne.
Medycyna mówi o jakości życia po zastosowaniu konkretnych metod leczenia nowotworów. Pisze się o statystyce przeżywalności poszczególnych rodzajów. Gdy rozmawiam z osobami, które przeżyły raka, niektórzy nadal mają w sobie przeświadczenie, że dotkną ich przerzuty. Inni w panice nasłuchują czy coś nowego się nie rozwija, mimo że lekarz onkolog z uśmiechem mówi „a teraz proszę zająć się życiem, a nie chorobą”. Uwielbiam spotykać aktywnych życiowo ludzi, którzy mieli nowotwór złośliwy dwadzieścia lat temu… W międzyczasie potrafili odważnie żyć. Ja biegam pięć kilometrów, a oni przebiegli półmaraton. To takie uczucie. Po angielsku uczucie „WOW!”
Mam tylko dzisiaj.
Gdy dostajesz drugą szansę na życie, na początku trochę dostajesz życiowego świra. Z czasem pojawiają się strachy, zauważasz w lustrze te same nawyki i programy, które po cichu wbijają nas w samokrytykę. W końcu nadal jestem tylko człowiekiem. Świadomość ograniczonego czasu z jednej strony może paraliżować a z drugiej motywuje do podjęcia decyzji: wczesna diagnoza daje szansę na wyleczenie. Dobra odpowiedź organizmu na leczenie daje szansę na podejmowanie decyzji: dokąd pojedziemy na wakacje? Jaki model auta wybrać? Spacer czy pobiegać? A może zadzwonię do przyjaciela?
Bo mogę.