RÓŻOWY ŚLEDŹ | Po raku | kontakt@rozowysledz.pl

Najpierw pobieram numer do wizyty do lekarza, a potem obserwuję ekran i czekam, aż pojawią się moje symbole na pierwszym miejscu. Idzie sprawnie – to dobry system, bo mimo że o kolejności decyduje lekarz, mam poczucie kontroli mojego czasu.

Po wyjściu z gabinetu niosę zlecenie do pokoju chemioterapii dziennej i od tego momentu zaczyna się gra w cierpliwość. 

Gdyby tak można było zeskanować swój numer zlecenia i dostać z apteki szpitalnej SMS „twój lek już wkrótce będzie gotowy”, nie trzeba by siedzieć w dusznej poczekalni ponad 3 godziny. 

Ludzie przyjeżdżają z innych miast i czekają od 6 rano. Jest trzynasta trzydzieści. 

Na szczęście zjadłam śniadanie, ale to było trzy godziny temu. Nie mam trzustki, więc automatycznie jestem cukrzykiem i muszę monitorować poziom glukozy we krwi. Cukier nadal wysoki, więc nie mam jak jeść. 

Niektórzy mówią „tragedia, nie wiem ile to potrwa”. Inni czytają, ale nie ma ich wielu. Większość nauczyła się cierpliwości i po prostu siedzi i czeka. Poczekalnia na chemioterapię często przypomina dworzec lub lotnisko z odwołanymi lotami. Brak powietrza wywołuje dodatkowe zmęczenie. Jestem osłabiona zanim dostanę chemię. Mam ochotę uciec i już tu nie wracać.