RÓŻOWY ŚLEDŹ | Po raku | kontakt@rozowysledz.pl

Mówią, że rak to wyrok. Po części się z tym zgadzam. Jeśli nawet przeżyjesz chorobę, jeśli masz za sobą te straszny ból, bliskość śmierci, operacje, brak oddechu, chemioterapię, radioterapię i inne terapie i żyjesz, to ciągle żyjesz dziwnie uważnie. Każde kontrolne badania, każda tomografia, każda wizyta w poradni onkologicznej, każdy lekki ból w okolicach zagrożonych, to niepokój. Pozbywasz się kawałków swojego ciała i masz nadzieję, że to cholerstwo poszło razem z nimi w nieznane. Więc dlaczego lekarz nie zaleca wyjęcia portu do wlewów? (niewtajemniczonym podpowiadam, że port to takie plastikowe kółeczko w okolicy klatki piersiowej, od którego rurka wchodzi do żyły głównej. Kółeczko wszczepia się pod skórę. Taka broszka).

Po wielu godzinach różnych metod terapii, pracy z ciałem, wizualizacjach, modlitwach, medytacjach, oddechach, ćwiczeniach i rozmowach –  nadal każda nieśmiała wątpliwość twojego onkologa powoduje… strach. I znowu on? Dlaczego się pojawia? Przecież znam już ścieżkę. Znam techniki i metody. Cierpliwie słucham rad tych, którzy nie przeszli nowotworu, ale mają na ten temat coś do powiedzenia. Wzdycham. Myślę o statystykach. Sześć lat przy raku trzustki, czyli trochę zostało. Po co się tak programować? Każda choroba jest inna. 

Za chwilę strach zamienia się w uczucie wdzięczności. Czasem last minute. Lubię nie mieć czasu na zbyt długie myślenie, na przeciąganie sprawy, na wahania i niewiarę w siebie. Trzeba decydować i działać teraz. I znowu to TERAZ. 

Błogosławieństwo bliskości śmierci powoduje we mnie większą akceptację tam, gdzie zdrowi się wkurzają. Spokój tam, gdzie zdrowi trzęsą się z wściekłości. Odpuszczam, gdy zdrowi zaciekle walcząc, tracą czas i energię. Ufam tam, gdzie zdrowi ciągle wątpią. Wystarcza mi to, co mam. 

Jest dobrze. Bo dzisiaj żyję. 

Nie wszystkim to było dane. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *